poniedziałek, 12 lipca 2010

>> pieczoki znowu żywe oraz podsmażana fasola ze szczawiem i fetą

Uf...
Ponad rok minął od kiedy podzieliłyśmy się z wami przepisem. I mimo tak długiej ciszy, nie zapominacie o pieczokach.
Chyba więc pora na reaktywację :)
W ramach usprawiedliwienia napisze tylko że jedna połowa pieczok na stałe zamieszkała w Mexico City, z kolei druga po tym jak udało jej się jakoś w końcu wydostać z dziwnego zawinięcia czasowego, zajmuje się głównie jazda na rowerze...
Mimo wszelakich przeciwności losu, a również faktu że wspólne gotowanie na tak dużą odległość może okazać się skomplikowane, postaramy się tu wrzucać przepisy w miarę systematycznie :)




A teraz o fasoli. Przepis pojawił się wiosna na blogu Davida Lebovitza, ten z kolei zaczerpnął go z niesamowitej książki nie mniej niesamowitego Yotama Ottolenghi. W oryginale użyty jest sumak, o którym zawsze zapominam, ale jego kwaskowy smak można zastąpić większa ilością szczawiu i soku z cytryny, papryka doda pikanterii ;)

300g (bądź dwie puszki) białej drobnej suchej fasoli,
szczypta kminku i cząbru
1 wiązka dymki, takiej drobno-cebulkowej
2 dorodne wiązki szczawiu
1 główka czosnku
sól
150 gram sera feta
2 łyżeczki papryki - dałam piment d'espelette czyli baskijską papryczkę
pół cytryny
1/4 szklanki oliwy
4 łyżki masła lub ghee

---- dla 4 osób






Namoczoną ( przynajmniej 12 godzin ) fasolę gotujemy na wolnym ogniu razem z kminkiem i cząbrem, aż do momentu kiedy będzie miękka ale ciągle jędrna.
Jeżeli korzystamy z puszkowanej dokładnie ja płuczemy i odsączamy.
Na patelni (jak największej) rozgrzewamy olej i masło i wrzucamy fasolki ( lepiej sprawdza się opcje z własnoręcznym gotowaniem, bo po pierwsze mniej ma konserwantów, a po drugie puszkowana jest raczej miękka co grozi powstaniem ciapy). Dobrze jeżeli pokryją warstwą całą patelnię, bo w tedy każda z nich ma szansę pokryć się chrupiąca przezroczysto-złocista skórką, jeśli patelnia jest zbyt mała złocimy je na kilka tur. Szczaw płuczemy i kroimy w grube paski, zieloną cześć dymki kroimy w około 5 centymetrowe kawałki a białe w kostkę. Podrumienione fasolki ściągamy z patelni i na pozostający na niej tłuszcz wrzucamy dymkę i chwile dusimy, następnie dodajemy fasolę i na końcu szczaw. Mieszamy i ściągamy z ognia zanim ze szczawiu zrobi się szlam (czyli dosyć szybko).
Studzimy do temperatury otoczenia i dodajemy pokrojoną w kostkę fetę, sok z cytryny, paprykę i sól. Najlepiej smakuje od razu po wymieszaniu, razem z pitą czy innym płaskim chlebkiem. kiedy ukrop z nieba leci zastąpi obiad :) p y c h o t a


9 komentarzy:

Panna Malwinna pisze...

Brzmi bardzo pysznie i do tego leciutko;)

Paula pisze...

pysznie!

Michu pisze...

Świetnie że robicie come back :D.
Będę zaglądał i się inspirował. Na razie taki gorąc że nic się nie chce.
Też jeżdżę rowerem. Od czerwca nawet dość dużo - w zastępstwie komunikacji publicznej.

Pozdro

olga spaceage pisze...

Mexico City? Coool! ja jadę do Meksyku służbowo we wrześniu i jednak miałam wątpliwości co do tego, trochę mnie odstresowałyście! Dobrze że wróciłyście!!!

Niedźwiedź pisze...

Pieczoki rulezzzzzz!

marja pisze...

miód na nasze pieczokowe serca - wasze komentarze :D

Wegetarianizm pisze...

Swietnie to wyglada, napewno sprobuje.

wegetarinka pisze...

no i co? jedna receptura i znowu znikacie? :/

Michu pisze...

Siemacie Pieczoki:D. Dołączcie jeśli chcecie: http://kuchniaww.blogspot.com/2010/09/dzien-blogerow-doaczam-sie-do-zabawy.html